znak_wystawyOUTSIDER ART VS FILM

RAFAŁ JĘCZMYK

Świat ciągle jeszcze ma ogromny problem z tym niezwykle fascynującym, choć trudnym zjawiskiem, jakim jest outsider art. Mimo wszelkich pozytywnych zmian, które wydarzyły się w ostatnich latach zarówno w świadomości masowej, jak i w naukowym podejściu do tego tematu, wciąż jednak można dostrzec nie tyle brak powszechnego zainteresowania art brut, ale swego rodzaju surową rezerwę w obcowaniu z tym zagadnieniem, dopełnioną jeszcze wstydliwą niepewnością i/lub protekcjonalnym traktowaniem go z góry, jako czegoś uboższego i nacechowanego amatorskością w zestawieniu z uniwersum sztuki „klasycznej.” Nie da się ukryć, że ta tematyka wciąż wymaga wypracowania specyficznego dyskursu i swoistego aparatu pojęciowego, który pozwoli na uniknięcie moralnych pułapek, bo wpaść na nie prezentując czy analizując sztukę osób niepełnosprawnych umysłowo czy odsuniętych z wielorakich powodów na margines społecznego istnienia, jest naprawdę łatwo.

Wymarzonym narzędziem do prezentacji i propagowania wiedzy o outsider art i jego przedstawicielach wydaje się być medium filmu, którego immanentne własności i forma wydają się być wręcz stworzone do snucia wizualnej opowieści o tym fascynującym fenomenie. Połączenie analitycznego podejścia z historyczną narracją, opisującą w większości przypadków jakże ważne dla całościowego spojrzenia życiorysy poszczególnych artystów, doprawione najważniejszą cechą filmu, czyli jego plastycznością, dzięki której bez dużych strat jakościowych i poznawczych można zaprezentować oeuvre poszczególnych twórców, wręcz prosi się o wykorzystanie w przybliżaniu publiczności domeny art brut. Jednak świat kina wciąż pozostaje praktycznie w całości obojętny na tego rodzaju tematykę. Oczywiście, dokumenty dotyczące outsiderów sztuki powstają, lecz stanowią zaledwie promil produkcji filmowej.

Zajmując się tą tematyką już od dłuższego czasu, mogę wyróżnić trzy główne formy filmowego przedstawiania tematyki outsider art. Pierwszą z nich są najczęściej krótkie, kilkunastominutowe dokumenty, przygotowane w całości przez pasjonatów, związanych już od lat z promowaniem tego rodzaju sztuki. Ich pomysłodawcami, producentami i realizatorami są w większości przypadków osoby związane z propagowaniem wiedzy o art brut – naukowcy, badacze czy właściciele sprofilowanych galerii. Paradoksalnie, te filmy mają najmniejszą najmniejszą wartość, zarówno artystyczną, jak i poznawczą. Bardzo często są przygotowywane według tego samego, bardzo prostego i do bólu amatorskiego schematu – prawie w całości są złożone z wolno zmieniających się zdjęć samych artystów, ich domów czy warsztatów pracy oraz fotografii ich dzieł. Temu pokazowi slajdów, bardziej przypominającym typową komputerową prezentację, towarzyszy smętny i empatyczny głos narratora, który ogólnikami stara się przedstawić życie i twórczość danego twórcy. Gwoździem do trumny jest najczęściej ckliwa do bólu, zupełnie nie pasująca do pokazywanych dzieł muzyka, niejako szantażująca i terroryzująca widza, starając się zmusić go do współczucia nad nieszczęśliwym losem artysty.

Drugą formą są dokumenty powstałe na zamówienie stacji telewizyjnych – są one już dłuższe (średni czas ich trwania to kilkadziesiąt minut), produkcja jest tu już zdecydowanie bardziej profesjonalna i nie razi amatorskim warsztatem, jak w przypadku wcześniej omówionych filmów „fanowskich”,
a rozmach w prezentowaniu tematu jest wyraźnie szerszy. Ale do ideału wciąż jest daleko – takie produkcje najczęściej posiadają wszystkie typowe grzechy produkcji telewizyjnych.: format programu popularno-naukowego nastawionego na proste przekazywanie faktów i powierzchowne podejście do tematu, skupiające się przede wszystkim na co bardziej atrakcyjnych i sensacyjnych dla telewizyjnego widza elementach życia i dorobku artystów.

Trzecią, najbardziej wartościową grupą wśród filmów dotyczących outsider art, są pełnometrażowe, profesjonalne dokumenty, których niestety jest wciąż jak na lekarstwo. Część powodów takiego stanu rzeczy jest w tym przypadku oczywista – wyprodukowanie klasycznego dokumentu wiąże się ze znacznymi kosztami, potrzebnymi do gruntownego zbadania tematu, zdobycia wymaganych praw autorskich do prezentacji dzieł czy przyziemnej logistyki ekipy filmowej, by mogła ona dotrzeć do wszelkich możliwych źródeł. Filmy te posiadają jednak pewną tajemniczą i zastanawiającą cechę, która wręcz wygląda jak spisek reżyserów i scenarzystów – praktycznie w żadnym z nich nie padają takie zwroty jak outsider art czy art brut, a jeśli już to mimochodem, może raz czy dwa na przestrzeni półtorej godziny trwania obrazu i dodatkowo ten temat od razu jest też wywracany na drugą stronę stwierdzeniem, że tych artystów nie należy stygmatyzować tego rodzaju kategoryzacją, bo przecież „sztuka jest sztuką, tak czy inaczej.” Racjonalnym wytłumaczeniem takiego zachowania filmowców wydaje się być już wspomniany na początku brak odpowiedniego aparatu pojęciowego i odrzucania wszelkich uprzedzeń i mylnych poglądów, które na przestrzeni czasu narosły wokół całej tej tematyki.

Pozostaje nam mieć nadzieję, że wraz z wyraźnie zauważalną zmianą w podejściu do outsiderów, coraz powszechniejszą ich akceptacją połączoną z zachwytem nad ich twórczością, która powoli przestaje być postrzegana jako uboga kuzynka sztuki akademickiej i staje się osobną gałęzią w dziejach całej ludzkiej aktywności artystycznej, świat filmu znacznie uważniej zacznie się przyglądać temu wciąż nieodkrytemu i (cynicznie użyję tego słowa) egzotycznemu dla wielu terytorium. Zwiastującą pozytywną zmianę jaskółką niech będzie fakt, że już ponad dekadę temu jeden z takich właśnie dokumentów, „W krainach nierealnego” w reżyserii Jessiki Yu, opowiadający o jednym z „cesarzy” outsider art, Henrym Dargerze, otarł się o najgłośniejszą nagrodę światowej kinematografii – w 2005 roku był nominowany do Oscara w kategorii „najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny.” Coraz większa świadomość i wiedza na temat art brut każe nam optymistycznie patrzyć w przyszłość – także na to, że odnajdzie on swoje miejsce w potężnym i wpływowym filmowym wszechświecie.