Daniel Johnston
i jego muzyka
Tomasz Misiak
Jego nagrania doceniane były przez ikony współczesnej muzyki rockowej. Utwory Daniela Johnstona wykonywali m. in. Tom Waits, Sonic Youth, Pearl Jam, Beck czy The Flaming Lips. A to tylko skrawek długiej listy pokazującej, że twórczość Johnstona fascynowała muzyków ponad estetycznymi i ideologicznymi podziałami.
W jego muzyce doceniano szczerość zawartych w tekstach piosenek treści, a także szorstkość brzmienia i prostotę formy. Znane i wielokrotnie już przywoływane są pochwały w odniesieniu do jego muzyki wypowiadane przez Davida Bowiego oraz historia z Kurtem Cobainem, który wystąpił niegdyś w T-shircie z nadrukiem przedstawiającym jedną z okładek płyt Johnstona (Hi, How Are You: The Unfinished Album z 1983 roku), czym niewątpliwie przyczynił się do wzrostu popularności tej niekonwencjonalnej twórczości. Popularność stała się jego wybawieniem i jego przekleństwem. Wybawieniem, bo pozwalała na spełnianie się w szale twórczej pracy ze świadomością, że rezultaty tej pracy nie lądują wyłącznie w szufladzie; przekleństwem, bo związana z nią rozpoznawalność okazała się ciężarem zbyt dużym do udźwignięcia przez targanego chorobą afektywną dwubiegunową introwertyka.
Jaka jest muzyka Daniela Johnstona? Encyklopedie muzyczne, szukając kategorii, które umożliwiałyby choć przybliżoną identyfikację jego twórczości snują nić przynależności gdzieś pomiędzy rockiem, folk rockiem, indie rockiem oraz estetyką lo-fi. Coraz częściej dopisuje się też do muzyki Johnstona przedrostek americana, dostrzegając w jego muzyce złożony konglomerat wpływów najważniejszych dla Stanów Zjednoczonych tradycji, wśród których prym wiodą blues, country i rock & roll. Muzyk przetwarza je jednak w charakterystyczny dla siebie sposób stając się ilustratorem również takich określeń, jak alt-country, cowpunk czy y’allternative. To wszystko prawda, choć zarazem twórczość Johnstona, co w tym wypadku nie będzie truizmem, wymyka się utartym schematom i kategoriom estetycznym.
Jaka jest zatem muzyka Daniela Johnstona? Wspomniane kategorie, choć pomocne, dają tylko spowity we mgle obraz utkany z niejasnych skojarzeń. Czy poza tymi kategoriami można wskazać cechy dla muzyki Johnstona uniwersalne, obecne w całej jego bogatej
i różnorodnej twórczości? Sądzę, że tak. Są to: repetycja, eksperymentowanie z taśmą magnetofonową oraz estetyka lo-fi, która w tym przypadku nie jest efektem świadomie zaplanowanego brzmienia tylko wynikiem użycia określonych, ograniczonych środków technicznych podczas nagrywania.
Utwory Johnstona to w przeważającej części piosenki
z towarzyszeniem gitary akustycznej. Przyciągają uwagę m.in. wielokrotnymi powtórzeniami. W niektórych utworach Johnston powtarza proste gitarowe riffy z podziwu godną konsekwencją albo, jak kto woli, z uporem maniaka chcąc doprowadzić do skrajności prosty punkt wyjścia, na bazie którego zbudowana jest cała kompozycja. Posłuchajcie chociażby Sorry Entertainer z albumu Yip Jump Music (1983). To utwór, który uwodzi swoją transowością i bezkompromisową repetycją. Echa The Velvet Underground? O tak! Nic też dziwnego, że Johnston znalazł potem wspólny język z perkusistką Velvetów – Maureen Tucker, co doprowadziło do nagrania utworu Do it Right zamieszczonego na drugiej, zrealizowanej
w 1989 roku, płycie artystki Life in Exile after Abdication.
Wszystkie niemalże nagrania Johnstona wydawane były przez niego na kasetach magnetofonowych. Wczesne utwory nagrywał z użyciem tego, co było akurat pod ręką, a zatem na przykład zabawkowych organków i magnetofonu, które znalazł w garażu swojego brata. Kaseta magnetofonowa z charakterystycznym dla siebie szumem stała się podstawowym narzędziem do tworzenia brzmienia. Brzmienia lo-fi, które charakteryzuje się, jak by powiedzieli realizatorzy dźwięku, niekorzystnym stosunkiem sygnału do szumu. Nagrania Johnstona to zatem nagrania zaszumione, zabrudzone i jakby – z naszej współczesnej perspektywy, gdzie na pierwszym miejscu stawia się jakość nagrania a szumy i trzaski są wynikiem drobiazgowych zabiegów estetyzacyjnych – nie z tego świata. Ale magnetofon nadawał się jeszcze do czegoś innego. Można było przy jego pomocy manipulować prędkością przesuwu taśmy, co umożliwiało eksperymenty z czasem. Naprzemienne przyśpieszanie i spowalnianie nagrania, to stosowany niekiedy przez Johnstona rytuał zaklinania rzeczywistości i niezgoda na jej zastygłą formę. Posłuchajcie krótkiego Go, a zaraz potem Fast Go z albumu Respect (1985).
Szorstkość nagrań Johnstona nie sprawdziła się w profesjonalnym studiu nagraniowym. Flirt Johnstona z mainstreamem zwieńczony płytą Fun (1994) to przykład mezaliansu bez przyszłości. Album sprzedał się w ilości nieprzystającej do komercyjnych oczekiwań wytwórni Atlantic, co zakończyło tę nierówną współpracę. Daniel Johnston to przecież outsider, który nie sprawdziłby się w trybach maszyny do generowania przebojów. Jego specjalność to przeboje à rebours. Może zatem rację ma Irwin Chusid, który w swojej głośniej książce Songs in the Key of Z: The Curious Universe of Outsider Music widzi w Johnstonie jednego z najwybitniejszych muzyków-outsiderów? „Outsider Musicians mogą być produktem uszkodzonego DNA, uprowadzenia przez kosmitów, narkomanii, opętania przez demony lub zwykłej nieświadomości. Łączy ich niekonwencjonalne podejście do melodii, nadgorliwość, żarliwość i pasja”1 – pisze Chusid. Jeśli tak, to bez wątpienia Johnston zajmuje w tej grupie miejsce szczególne.